Podróż na Południe, część 1

Hej Wszystkim!

Wykorzystując fakt, że mam odrobinę czasu wolnego, działające łącze do Internetu i kilka zdjęć oraz pomysłów na ten artykuł, pomyślałem sobie, że jest już najwyższy czas na nowy wpis na blogu!

Ten artykuł rozpoczyna serię, która będzie się składać z dwóch, może trzech części i w której postaram się opisać moją podróż na Południe. 

Czytaj dalej po kliknięciu “Continue Reading”!

Kapsztad

Około dziesięciu dni temu, po dwunastogodzinnym locie z Londynu Heathrow samolotem Virgin Atlantic, przylecieliśmy do Kapsztadu. Sam lot nie był zły, poza tym, że siedział za mną jakiś tata z małym dzieckiem, które uparcie kopało przez całą noc w tył mojego oparcia, a obok mnie z kolei siedziała mama z dziesięcio-dwunastoletnią córką, która nie dość, że rozwaliła się na cały rząd, to jeszcze postanowiła też mnie kilka razy kopnąć w trakcie snu. Otoczony przez dzieci — przeżyłem!

Na lotnisku zostaliśmy odebrani przez agenta British Antarctic Survey i zawiezieni na nabrzeże portowe w okolicach Waterfront i weszliśmy na statek – RRS Ernest Shackleton.

 

RRS Ernest Shackleton in Cape Town

RRS Ernest Shackleton

RRS Ernest Shackleton

Od początku przygotowani byliśmy na to, że wychodzimy w morze jeszcze tego samego dnia. Jak się później okazało, mieliśmy spędzić w RPA dodatkowe dwa dni ze względu na usterkę techniczną jednej z wind kotwicznych. Usterka ta musiała zostać naprawiona przed wyjściem. Kapsztad jest fajnym miejscem na “utknięcie”, więc nie narzekam!

Nasza czwórka — Zespół Naukowy: Julian, Octavian, William i ja — postanowiliśmy udać się na zwiedzanie miasta autobusem turystyczno-widokowym, który wyrusza z Akwarium, jedzie przez miasto i dojeżdża do dolnej stacji kolejki linowej. Kolejka ta wjeżdża na szczyt Table Mountain. Muszę przyznać, że Kapsztad jest bardzo interesującym i niebrzydkim miastem, a widok z Table Mountain po prostu zapiera dech w piersiach! Następnie, po zjechaniu kolejką, wsiedliśmy znów do autobusu turystycznego, który dokończył trasę i przywiózł nas z powrotem do portu. Udaliśmy się na kolację do restauracji zwanej Karibou — zamówiliśmy talerz Safari, który składał się z grillowanego mięsa z co najmniej siedmiu różnych zwierząt, z których żadnego wcześniej nigdy nie jadłem (a połowy pewnie nawet nie widziałem!). 

Po kolacji przyszedł czas na prysznic i znów poszliśmy w miasto, do pubu. Ten wieczór zakończyłem dosyć wcześnie, jako że nadal byłem zmęczony po podróży, więc około 2300 wróciłem na statek, wysłałem maila czy dwa i padłem do koi.

Następnego dnia, chwilę po śniadaniu, mieliśmy ćwiczenia w opuszczaniu statku. Naszym zadaniem było, po ogłoszeniu alarmu, zebrać się w mesie zabierając ze sobą ciepłe ubrania. Z mesy zostaliśmy poprowadzeni do łodzi ratunkowych, a po drodze rozdano nam kamizelki ratunkowe, w które mieliśmy się ubrać przed wejściem do łodzi. Przebywanie w takiej łodzi dłużej niż przez chwilę musi być tragicznym przeżyciem…

Po ćwiczeniach znów udaliśmy się do miasta, jednak nie mieliśmy możliwości zaplanować żadnych dalszych wypadów, ponieważ mieliśmy pozwolenie na zejście na ląd na maksymalnie dwie godziny. Pod koniec każdych dwóch godzin było ono przedłużane o kolejne dwie godziny i tak do wieczora — wszystko przez tę windę kotwiczną, ponieważ nie było wiadomo, kiedy zostanie naprawiona. 

W końcu udało nam się wyjść w morze w środę, po trzech dniach od wejścia na statek. Cały ten dzień przebiegł pod znakiem oczekiwania: na pilota, żeby przenieść się z obecnego basenu portowego na nabrzeże komercyjne, żebyśmy mogli przejść przez odprawę graniczną; na busiki, które nas miały zawieźć ze statku do budynku w którym mieści się punkt odprawy granicznej; w punkcie odprawy czekaliśmy w długiej kolejce na odprawę; w końcu znów oczekiwanie na pilota, tym razem, żeby opuścić port i wyjść w morze. Wreszcie, o godzinie 1800 czasu południowoafrykańskiego (1600 UTC) udało nam się minąć główki portu.

W drodze na Antarktydę

Wszyscy dość szybko wpadli w rutynę statkową. Zespół Naukowy (Julian, Octavian, William i ja) rozpoczął prowadzić obserwacje meteorologiczne, co dało nam dobry powód i wymówkę, żeby często przebywać na mostku i obserwować morze, ptaki i wszystko, co się tam działo. Niebawem najpewniej napiszę osobny artykuł na temat obserwacji meteo. 

Oprócz tego, miałem też swój pierwszy Gash, czyli swego rodzaju wachtę kambuzową. Ogólnie jest to dzień w którym pomaga się w kambuzie (kuchni) i w mesie (jadalni): przygotowując do posiłków, zbieranie ze stołu, zmywanie, mycie i czyszczenie, obieranie ziemniaków itd. Nawet nie jest tak źle, ponieważ daje nam to jakieś zajęcie, ale muszę powiedzieć, że chyba zwariowałbym, gdybym miał to robić codziennie!

En route to Antarctica

En router to Antarctica

Jak do tej pory, na mój typowy dzień składają się:

  • pobudka na obserwacje meteorologiczne o 0530 UTC; od razu się przyznam, że nie wstaję tak codziennie – w końcu jest nas czterech w zespole, więc inni też mogą wziąć część z rannych obserwacji na siebie!
  • śniadanie
  • czytanie, słuchanie muzyki, praca nad zdjęciami i wizyty na pokładzie w poszukiwaniu zwierząt, gór lodowych i wszystkich innych interesujących rzeczy, na które możemy się natknąć
  • wizyta na mostku około 1130 UTC i kolejna obserwacja meteo
  • lunch
  • znów czytanie, wyjścia na pokład, kręcenie się na mostku itp
  • kolejna obserwacja meteo od 1730 UTC
  • kolacja
  • czas wolny
Dodatkowo czasem wizyta w siłowni i mam nadzieję, że również i w saunie (sauny jeszcze nie wypróbowałem). 
 
Podczas kilku pierwszych dni, kiedy jeszcze było ciepło, większość mojego czasu spędzałem na pokładzie, patrząc w morze. Widzieliśmy całkiem sporo ptaków morskich i wspaniałe Halo:
 
Petrel
Sun Halo
 

Strefa Konwergencji Antarktycznej

15 grudnia 2013, około godziny 2100 UTC, przekroczyliśmy Strefę Konwergencji Antarktycznej. Od tego momentu byliśmy oficjalnie na Oceanie Południowym! 

Góry lodowe

Następnego dnia, 16 grudnia 2013, po raz pierwszy zobaczyłem na własne oczy górę lodową! Ta pierwsza była bardzo daleko, dodatkowo mieliśmy mgłę, więc ledwo mi się udało ją wypatrzeć, ale jednak tam była!

W ciągu kolejnych kilku godzin i dni napotkaliśmy na swojej drodze wiele więcej gór lodowych, jednak z powodu gęstej mgły i ograniczonej widoczności, byliśmy w stanie zobaczyć tylko kilka z nich:

 

IcebergIceberg

 

Tego samego dnia mieliśmy też przepłynąć koło najbardziej oddalonego kawałka lądu na świecie – wyspy Bouvetøya. Niestety, ze względu na mgłę, nie byliśmy w stanie jej dostrzec, postanowiłem więc zrobić jej zdjęcie z innej perspektywy (poniżej):

Nav Chart

Pogoda

Wtorek, 17 grudnia był dniem pod znakiem niskiego ciśnienia atmosferycznego i największego i najszybszego spadku ciśnienia, jakie kiedykolwiek widziałem. Przedstawiając to w szerszym kontekście: otrzymaliśmy mapy i prognozy pogody, z których wynikało, że na tej samej szerokości geograficznej, co my (55°S) i jakieś 600 mil morskich na zachód od nas, znajdują się dwa niże i system pogodowy wokół nich. Ten głębszy niż miał mieć ciśnienie 952hPa. 

Przez cały dzień, podczas gdy szliśmy na południe a ten system pogodowy się do nas zbliżał, nasz barometr pokazywał gwałtowny spadek ciśnienia od 1002hPa o północy w nocy z 16 na 17 grudnia, do 971.5hPa 24 godziny później. To oznacza spadek o 30hPa w ciągu jednej doby!

 

Barograph

Ciśnienie dalej spadało przez większość następnego dnia – środę, 18 grudnia – aby w końcu osiągnąć dno na poziomie 955hPa. Jeszcze nigdy nie widziałem tak niskiego ciśnienia. Niesamowite jest jednak to, że przez cały ten czas pogoda była dla nas łagodna, jeśli nie liczyć gęstej mgły! Mieliśmy północny wiatr o prędkości około 15 węzłów (przy naszym kursie 180° oznaczało to, że wiatr wiał w tym samym kierunku, w który my się poruszaliśmy, więc prawie nie było go czuć), bardzo małe fale (nie większe niż 2 metry) i ogólnie przyjemne i łagodne warunki do podróży!

Fog

60°S równoleżnik

W środę, 18 grudnia, przekroczyliśmy 60-ty równoleżnik na półkuli południowej. Oznacza to, że wpłynęliśmy na obszar objęty działaniem Traktatu Antarktycznego. To jest kolejny kamień milowy na drodze na Antarktydę! Ponadto w ciągu następnego dnia spodziewamy się dotrzeć do granicy lodu morskiego – według map lodu, które ściągnęliśmy, granica lodu powinna być w okolicach 65°S równoleżnika w naszej okolicy.

(CDN…)

4 thoughts on “Podróż na Południe, część 1

  1. Hey Mike,

    Thanks for the post! Really interesting to read,
    I can feel the excitement from here.

    Please say Hi to Octavian, William and Julian for me.

    Amazingly warm here, 13C the other day.
    BAS Cambridge is like a ghost town.

    Have a great Christmas and New Year.

    John I

  2. I would say merry christmas and many gifts from Santa Claus, but reindeers are not flying so south 😉

    So keep warm, and get safely to Halley station.

    • Hey Wiktor,

      Thanks a lot! If I spot a reindeer I’ll let you know, but I’m sure they’re not allowed here under the Antarctic Treaty! 🙂 Have a great Christmas and a Happy New year and keep in touch!

      Best Regards,
      mike

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.