Tradycją BAS jest organizowanie zimowych wycieczek / ekspedycji dla członków personelu zimowego. Każda osoba ma możliwość uczestnictwa w dwóch takich ekspedycjach — pierwszej na początku sezonu zimowego, zaraz po odpłynięciu statku po raz ostatni, i trwającej pięć dni oraz drugiej, pod koniec sezonu zimowego, która typowo trwa siedem dni.
Pierwsza z tych ekspedycji przypadła na ostatni tydzień lutego i tak się akurat złożyło, że to ja wziąłem w niej udział, razem z naszym Przewodnikiem Górskim, Al’em (tutaj to stanowisko określa się mianem Asystent Ogólny, albo Asystent Terenowy — strasznie dziwna i nudna nazwa stanowiska, które jednocześnie musi być najbardziej ekscytującym zajęciem ze wszystkich!) oraz z moim kolegą z Zespołu Naukowego, Octavian’em.
Jako, że wszystko tutaj zależy od pogody, obserwowaliśmy prognozy praktycznie przez cały tydzień poprzedzający nasz wyjazd. AMPS (czyli jedno z głównych źródeł naszych prognoz pogody; AMPS oznacza Antarctic Mesoscale Prediction System) przewidywał dobre jak na Antarktydę warunki na poniedziałek i wtorek (temperatury nie przekraczające -20°C, stosunkowo słaby wiatr i niebieskie niebo), jednak od środy pogoda miała znacznie się pogorszyć, przynosząc silny wiatr (przewidywana prędkość do 40 węzłów) wraz z wynikającym spadkiem temperatury odczuwalnej do -45°C. Mimo wszystko zdecydowaliśmy się wyruszyć, z nastawieniem, że będziemy zmuszeni albo przeczekać złą pogodę w namiocie, albo wrócić o kilka dni wcześniej.
Jak to jednak zwykle bywa na Antarktydzie, pogoda robi swoje i nie daje się łatwo przewidywać i w rezultacie mieliśmy bardzo dobre warunki przez cały tydzień!
Weekend przed wyjazdem
W sobotę i niedzielę przed wyjazdem byliśmy dość mocno zajęci przygotowaniami.
Naszym pierwszym zadaniem było zapakowanie skrzynki z łakociami, co udało nam się zrealizować w sobotę przy pomocy naszego Kierownika Stacji, który z zawodu jest kucharzem i który zastępował przez kilka dni naszego właściwego kucharza zanim ten przybył do nas. Zabraliśmy ze sobą trochę czegoś, co przypominało gulasz (zapakowaliśmy próżniowo kilka porcji w worki foliowe, dzięki czemu przygotowanie go ograniczało się do wrzucenia worków do gorącej wody), makaron, pieczywo, salami, pepperoni, bekon, batony czekoladowe, suszone owoce, chrupkie pieczywo i ciasteczka, herbatę, kawę, czekoladę na gorąco, mleko w proszku i trochę pasztetu. Al dodatkowo zorganizował trzy skrzynki suszonych racji wojskowych (generalnie jest to liofilizowane jedzenie), które tutaj nazywa się man-food (czyli dosłownie ludzkie jedzenie). Nazwa “man-food” pochodzi z wcześniejszego okresu eksploracji Antarktydy, kiedy to jeszcze psy były dość powszechnie używane — a stosowano tę nazwę dla odróżnienia od dog-food, czyli psiego jedzenia.
Następnym zadaniem dla nas było przygotowanie i zapakowanie własnych ubrań i sprzętu w taki sposób, żeby wszystko można było załadować na sanie. Ja zabrałem ze sobą torbę z ubraniami (dodatkowy zestaw bielizny termicznej, dodatkowe czapki, rękawiczki i ocieplacze na szyję, cieńszą i grubszą kurtkę puchową, kurtkę z gore-tex’u, buty narciarskie, dwie pary gogli narciarskich oraz dodatkową parę okularów przeciwsłonecznych), sprzęt wspinaczkowy (zapakowany w lekki 30-litrowy plecak Berghaus i składający się z dodatkowych karabinków, taśm, śrub lodowych, kasku, uprzęży wydanej mi przez BAS oraz mojej własnej uprzęży – Petzl Corax z całą masą brzęczącego szpeju: karabinków, jumarów, urządzenia zjazdowo-asekuracyjnego czy kilku prussików). Dodatkowo miałem ze sobą pełny plecak sprzętu fotograficznego, co oznaczało, że cały weekend spędziłem ładując baterie.
Całość zapakowaliśmy na sanie w niedzielę.
Byliśmy gotowi do drogi.
Konfiguracja
W tym momencie warto wyjaśnić jak wyglądała konfiguracja naszych sań i skuterów śnieżnych w podróży po lodzie.
Podróżując gdziekolwiek poza terenem stacji (z wyjątkiem oflagowanych tras, które generalnie są bezpieczne), regulamin wymaga aby wszystkie skutery śnieżne i sanie były ze sobą połączone liną. W naszym przypadku były to trzy skutery śnieżne (każdy uczestnik miał swój skuter), dwie sztuki dużych sań nansenowskich (każde z sań określane jest mianem “half-unit” czyli “pół jednostki”; “full unit” czyli pełna jednostka, to zestaw obu sań razem) oraz jedne sanie typu Siglin, zawierające cały sprzęt rekreacyjny.
Idea jest taka, że wszystkie te pojazdy łączy się ze sobą liną i w ten sposób się podróżuje. Pierwszy skuter śnieżny ma za sobą linę o długości około 10m, do której przywiązane są pierwsze z sań nansenowskich. Skuterem tym jedzie Przewodnik Górski (czyli Al). Następnie, drugi skuter jest przywiązany do pierwszych sań około 30-metrową liną, a za nim jadą, znów na 10-metrowej linie drugie sanie nansenowskie. Na samym końcu jedzie trzeci skuter, znów przywiązany 30-metrową liną do drugich sań i holujący za sobą, na krótkiej lince (może z 5m długości) sanie typu Siglin. Każdy z uczestników wyprawy ma na sobie uprząż wspinaczkową, do której w czasie jazdy wpina się karabinkiem “smycz”, czyli krótki odcinek liny wspinaczkowej przywiązanej do skutera.
Wszystkie skutery poruszają się jednocześnie, z tą samą prędkością — używamy w tym celu sygnałów migowych takich jak: przyspieszamy, zwalniamy, zatrzymujemy się, łączymy się linami, odwiązujemy się czy OK. Cały trik polega na tym, żeby w czasie jazdy utrzymywać minimalny luz na linie między skuterami, ale jednocześnie żeby nie dopuścić do sytuacji w której jeden skuter holuje za sobą drugi no i żeby się nie zaplątać w linę.
Na saniach nansenowskich są zapakowane:
- paliwo dla skuterów śnieżnych (benzyna) i do kuchenek (nafta); o ile dobrze sobie przypominam, mieliśmy ze sobą cztery dwudziestolitrowe kanistry z naftą i co najmniej dwadzieścia dwudziestolitrowych kanistrów z benzyną
- cztery skrzynki z racjami wojskowymi (w sumie wystarczająca ilość jedzenia na około miesiąc)
- skrzynkę-zestaw części zapasowych i narzędzi do skutera śnieżnego
- skrzynkę z zestawem pierwszej pomocy
- dwie skrzynki z kuchenkami, garnkami, sztućcami, kubkami, talerzami i innym sprzętem AGD
- radio HF (krótkofalowe)
- zestaw flag na bambusowych tyczkach
- główny namiot trzyosobowy typu piramida
- zapasowy namiot
- jeden z worków z zestawem do spania (w BAS zwanych p-bag or personal bag) zawierających puchowy śpiwór, płachtę biwakową, karimatę, owczą skórę i nadmuchiwaną matę (thermarest), butelkę na mocz oraz puchowe botki oraz zapasowy worek do spania (zapasowa p-bag)
- deski do spania
- deskę do gotowania
- gówniany namiot, czyli toaletę (antarktyczna wersja przenośnego kibla), kompletny razem z deską
Dodatkowo, na saniach typu Siglin, mieliśmy:
- trzy zestawy nart turystyczno-śladowych wraz z “fokami” czyli “foczymi skórami” (oczywiście skóry są sztuczne)
- worek z linami wspinaczkowymi (dynamicznymi i statycznymi)
- worek z dodatkowym sprzętem wspinaczkowym
- część z toreb z ubraniami
- dwie p-bags (czyli worki z zestawem do spania)
Poniedziałek
Umówiliśmy się, że się spotkamy na śniadaniu, żeby przedyskutować plany, zapakować ostatnie rzeczy na sanie i wyruszyć około 0900 rano. Obudziło mnie pukanie do drzwi — okazało się, że zaspałem! Źle się z tym czułem, bo od razu miałem wrażenie, że jestem w tzw. niedoczasie i że się muszę spieszyć, jednak okazało się, że pogoda rano nas trochę spowolniła i mieliśmy dodatkową godzinę czy dwie, zanim wyruszyliśmy, co dało mi szansę “nadrobić” moje zaspanie!
Wyruszyliśmy około 1100 w kierunku Gatekeeper’a, czyli ogromnej szczeliny w lodzie, która jest pierwszą przeszkodą na południowy zachód od stacji, w odległości około 20 km. Po dotarciu do Gatekeeper’a, okazało się, że w jednym skuterze musiało zostać uszkodzone zawieszenie i w związku z tym musieliśmy zawrócić… Dotarliśmy do stacji około 1300, odstawiliśmy popsuty skuter do warsztatu, odebraliśmy nowy skuter, zjedliśmy lunch i wyruszyliśmy ponownie.
W międzyczasie pogoda się trochę poprawiła i zrobiło się słonecznie i bezchmurnie. Szybko przejechaliśmy na drugą stronę Gatekeeper’a i pojechaliśmy dalej, w kierunku Aladyna, czyli miejsca w którym rozbiliśmy obóz.
Panorama naszego obozu, z Alladynem w tle
Po rozbiciu obozu zmontowaliśmy herbatę i coś do jedzenia a następnie udaliśmy się na zwiedzanie okolicy. Wieczorem zrobiło się dość zimno, jednak dzięki ciepłym ubraniom nie było źle. Widzieliśmy piękny zachód słońca z fantastycznymi kolorami, zrobiliśmy trochę zdjęć i generalnie podziwialiśmy widoki.
Al kontemplując widoki
Zachód Słońca
Zmierzch na Antarktydzie
Zmierzch na Antarktydzie
Zmierzch na Antarktydzie
Nasz dom na najbliższy tydzień
Wtorek
Obudziliśmy się przy pięknej, słonecznej i bezwietrznej pogodzie i w związku z tym postanowiliśmy wykorzystać okazję i pojechać dalej na południowy wschód, w kierunku kontynentu.
Nasz pierwszy przystanek przypadł na Kamienistą Górę Lodową (czyli oryginalnie Stony Berg), która jest bardzo interesująca w tym sensie, że jest jedynym miejscem w okolicy, gdzie można zobaczyć kamienie, skały itd. Podejrzewamy, że kiedy ten kawałek lodu oddzielił się od kontynentu tysiące lat temu, musiał się przewrócić do góry dnem i przy okazji “zahaczyć” o podłoże, wynosząc w rezultacie żwir i kamienie na powierzchnię. Super sprawa!
Na Kamiennej Górze Lodowej (Stony Berg)
Na Kamiennej Górze Lodowej (Stony Berg)
Na Kamiennej Górze Lodowej (Stony Berg)
Następnie udaliśmy się dalej na południowy wschód, w kierunku Szczytowej Góry Lodowej (Pinnacle Berg) i jeszcze bliżej kontynentu. Po około godzinie jazdy, zygzakując pomiędzy jednym grzbietem lodowym a drugim, w końcu dotarliśmy do punktu, który jak podejrzewaliśmy znajduje się około dwóch kilometrów od głównego lądu.
Tam jest kontynent!
Środa
W odróżnieniu od oryginalnej prognozy, pogoda w środę dopisała — było prawie bezwietrznie, choć chłodno. Zdecydowaliśmy nie ruszać się nigdzie dalej, tylko po prostu porządnie zwiedzić naszą miejscówkę, czyli Alladyna.
Połączyliśmy się linami, zebraliśmy sprzęt wspinaczkowy i wyruszyliśmy w drogę. W pierwszym kroku musieliśmy zjechać po linie, jako że teren otaczający naszą górę lodową znajdował się poniżej poziomu lodowca szelfowego, na którym rozbiliśmy obóz. Następnie udaliśmy się na poszukiwania stosownej ściany lodu, na którą moglibyśmy się wspiąć lub szczeliny, do której moglibyśmy zjechać. Umiejętności, doświadczenie i szósty zmysł Al’a, jak się okazało, bardzo nam się przydały — Al dość szybko odnalazł zupełnie “dziewiczą” szczelinę. Ja sam pewnie nigdy bym jej nie zauważył, natomiast Al w którymś momencie kazał nam się zatrzymać, uderzył kilka razy czekanem w śnieg i w ten sposób odkrył zupełnie nową szczelinę, którą natychmiast nazwaliśmy Szczeliną Al’a. Al zapytał kto z nas chce zjechać na dół pierwszy — nie zwlekałem nawet chwili!
To była prawdziwa eksploracja Antarktydy — najprawdopodobniej byliśmy pierwszymi osobami, które kiedykolwiek stanęły na dnie tej szczeliny! Czy to nie jest niesamowite??
Wewnątrz szczeliny
Zjazd do szczeliny
Po zakończeniu zabawy ze szczeliną ruszyliśmy dalej zbadać drugą stronę góry lodowej Alladyna. Widzieliśmy coś, co przypomina zamarznięty staw lub jezioro, z zupełnie poziomą taflą błękitnego lodu, otoczone z jednej strony ścianą lodu pokrytą formacjami w kształcie rybich łusek, a z drugiej strony ścianą z fantastycznymi nawisami lodowymi, soplami i tunelami. Gdyby ktoś mi powiedział, że takie miejsce istnieje, pewnie bym nie uwierzył…
“Zamarznięte jezioro”
Formacje lodowe
Rybie Łuski
Czwartek
Po pobudce i śniadaniu, resztę poranka spędziliśmy w namiocie, grając w karty, rozmawiając i generalnie nigdzie się nie spiesząc. W planach mieliśmy ponowne wyjście do Alladyna na wspinaczkę lodową.
To był fantastyczny dzień, praktycznie cały poświęcony eksploracji okolicy. Wspinaczka nie była trudna, byliśmy jednak dość odizolowani od świata zewnętrznego i pomocy (z perspektywy namiotu rozbitego gdzieś na środku lodowca szelfowego, stacja Halley wydawała się centrum cywilizacji). Ponadto wspinaliśmy się na ściany na które najpewniej nikt nigdy przed nami się nie wspinał, a już na pewno nie istnieją ich opisy, mapy lub przewodniki po nich!
Wspinaczka lodowa
Następnie wróciliśmy do naszego “zamarzniętego jeziora”, żeby przejść przez taki lodowy tunel utworzony przez przewieszony i opadający lód. To było niesamowite i żaden opis ani zdjęcia nie oddadzą tego, co widziałem w rzeczywistości.
Przejście przez tunel lodowy
Na koniec dnia wróciliśmy do namiotu, przed nami była ostatnia noc wyprawy.
Wieczorem otrzymaliśmy informację ze stacji, podczas codziennej planowej rozmowy radiowej (mieliśmy ze sobą radio krótkofalowe – HF), że pogoda miała się pogorszyć, choć warunki miały być lepsze niż początkowo przewidywane — spodziewaliśmy się wiatru o sile 15-18 węzłów. Zdecydowaliśmy się przygotować do wyjazdu wszystko to, co było możliwe, jeszcze tego wieczora, a następnie położyliśmy się spać.
Nasz dom
Piątek
Obudziliśmy się przepięknego, bezwietrznego i słonecznego poranka — zupełnie innego niż to wynikało z prognozy! Spakowaliśmy obozowisko, wsiedliśmy na nasze skutery śnieżne i wyruszyliśmy w kierunku Gatekeeper’a i Halley, naszego domu.
Ostatnią atrakcją, jaką mieliśmy zaplanowaną, był zjazd na linie do Gatekeepera!
Zjazd do Gatekeeper’a
Zjazd do szczeliny dał nam też możliwość przypatrzenia się mostowi, po którym przejechaliśmy na skuterach nad szczeliną, z zupełnie nowej perspektywy!
Most nad Gatekeeper’em
Do Halley dotarliśmy cało i bez szwanku około 1600. Rozpakowaliśmy sanie i sprzęt, każdy z nas wziął dawno już zaległy prysznic, była też herbata i jedzenie.
Poniżej możecie zobaczyć trasę naszej wycieczki, zapisaną przez mojego Garmina eTrex 20. Oglądając mapę musicie wziąć pod uwagę, że lodowiec szelfowy przemieszcza się około 450 metrów rocznie w kierunku WNW (zachód-południowy-zachód), natomiast zdjęcie satelitarne najpewniej było wykonane w okolicach 2009 roku. W związku z tym trasa na mapie wydaje się być przesunięta “w prawo”. Proszę też zwrócić uwagę na to, że lodowiec nie przemieszcza się ze stałą prędkością w każdym miejscu — niektóre obszary poruszają się szybciej niż inne.
[map style=”width: auto; height:400px; margin:20px 0px 20px 0px; border: 1px solid black;” maptype=satellite gpx=”http://antarcti.co/wp-content/uploads/sites/12/winter-trip-2014-02.GPX”]
Trasa Wyprawy
To była jedna z najlepszych wycieczek w moim życiu, a ja już nie mogę się doczekać następnej. Zostało już tylko osiem miesięcy!